„Oszczercy goebbelsowscy rozpowszechniają od dwóch – trzech dni nikczemne wymysły o masowym rozstrzelaniu przez organa sowieckie w rejonie Smoleńska polskich oficerów, co jakoby miało miejsce wiosną 1940 r. Niemieckie zbiry faszystowskie nie cofają się w tej swojej nowej potwornej bredni przed najbardziej łajdackim i podłym kłamstwem, za pomocą którego usiłują ukryć niesłychane zbrodnie, popełnione, jak to widać teraz jasno, przez nich samych.

Faszystowskie komunikaty niemieckie w tej sprawie nie pozostawiają żadnych wątpliwości co do tragicznego losu dawnych polskich jeńców wojennych, którzy znajdowali się w 1941 roku w rejonach położonych na zachód od Smoleńska na robotach budowlanych i wraz z wieloma ludźmi sowieckimi, mieszkańcami obwodu smoleńskiego, wpadli w ręce niemieckich katów faszystowskich w lecie 1941 r., po wycofaniu się wojsk sowieckich z rejonu Smoleńska.

W 1944 roku tablica przy wejściu do Lasu Katyńskiego informowała o „hitlerowskich bestiach,

które jesienią 1941 roku rozstrzelały [tutaj] jeńców wojennych, żołnierzy i oficerów”.

Nie ulega żadnej wątpliwości, że goebbelsowscy oszczercy usiłują teraz za pomocą kłamstw i oszczerstw zatrzeć krwawe zbrodnie zbirów hitlerowskich. W swojej niedołężnie spitraszonej bzdurze o licznych grobach, wykrytych jakoby przez Niemców w pobliżu Smoleńska, łgarze goebbelsowscy wspominają starodawną Gniezdową, ale po łobuzersku przemilczają, że właśnie w pobliżu wsi Gniezdowaja znajdują się wykopaliska archeologiczne historycznego „Gniezdowskiego grobowca”. Hitlerowscy specjaliści od ciemnych spraw puszczają się na najordynarniejsze podrabianie i podstawianie faktów, rozpowszechniając oszczercze wymysły o jakichś tam sowieckich bestialstwach na wiosnę 1940 r., aby w taki sposób uchylić się od odpowiedzialności za popełnione przez hitlerowców bestialskie zbrodnie […]

————

Fragment komunikatu Radia Moskwa, nadanego 15 kwietnia l943 roku, a 16 kwietnia opublikowanego w prasie sowieckiej. Cyt. za „KATYŃ. Dokumenty zbrodni.” t. 4, Wyd. Naczelna Dyrekcja Archiwów Państwowych, Warszawa 2006.

Nie trzeba sobie wyobrażać, jak wyglądała wizyta grupy zachodnich dziennikarzy, zaproszonych na miejsce ekshumacji w styczniu l944 roku. Sfilmowano korespondentów, jak przechodzą pomiędzy setkami ułożonych szeregami zwłok i jak później stoją obok stosu ludzkich czaszek, Bóg wie dlaczego oderwanych od ekshumowanych zwłok, a ułożonych jak góra główek kapusty. Wśród dziennikarzy widać kilka kobiet; była wśród nich – jak wiadomo panna Kathlen Harriman, córka ambasadora USA w Związku Radzieckim.

Grupa osób ogląda czaszki. W tle dziesiątki ciał wydobytych z dołów śmierci. Zdjęcie z prac tak zwanej komisji Burdenki, która przedstawiając ekspertom przygotowane wcześniej dowody, forsowała tezę propagandową ZSRR, że zbrodni dokonali Niemcy.

Dziennikarze zachodni podczas ekshumacji, zorganizowanej przez władze sowieckie w styczniu 1944 roku.

 

„Zamordowano kilkanaście tysięcy Polaków – oceniał po tym pobycie w Katyniu redaktor Jerome Davies z kanadyjskiego „Toronto Star”.- Niemcy twierdzili fałszywie, że zabici zostali jedynie oficerowie polscy. W rzeczywistości większość zabitych są to szeregowcy. Widziałem przeszło siedemset trupów ekshumowanych przez Rosjan. Widziałem siedem olbrzymich dołów, podobnych do dołów w Babim Jarze w Kijowie. W jednej mogile trupy były ułożone jak sardynki w równiutkich rzędach w sześciu warstwach…”

„Niemiecki oddział wojskowy, przeznaczony do wymordowania Polaków, nosił tajemniczą i nieokreśloną nazwę batalionu pracy Nr 537 – ujawnił Edmund Stevens w reportażu, wydrukowanym w bostońskim „Christian Science Monitor” – Oddział ten zakwaterował w dużym domu wypoczynkowym, dawniej zajmowanym przez Placówkę Komisariatu Ludowego Spraw Wewnętrznych; dom ten stał na wzgórzu, skąd roztaczał się widok na Dniepr, w odległości około 100 jardów od tragicznego miejsca[…] Rąbka tajemnicy uchyliły zeznania dwóch dziewczyn, które w domu wypoczynkowym pracowały u Niemców jako służące. Jedna z nich, Anna Aleksiejewna, zeznaje w naszej obecności, że słyszała ciągle, jak samochody ciężarowe wjeżdżały do lasu z pobliskiej drogi, a potem zawsze rozlegał się odgłos strzałów. Raz, kiedy wracała z pracy do domu, ujrzała na drodze samochody ciężarowe z jeńcami polskimi. Zatrzymała się i wkrótce potem usłyszała znane jej odgłosy strzałów.[…]

„Jest w najwyższym stopniu nieprawdopodobne, aby te ciała, tak jeszcze względnie dobrze zachowane, pogrzebano w lesie katyńskim cztery lata temu –

po kilkugodzinnej wizycie na miejscu ekshumacji tłumaczył czytelnikom Aleksander Werth, współpracujący z BBC, „Sunday Times” i „Daily Sketch”. – Po czterech latach nic by już prócz kości nie zostało. Profesor [Prozorowski] twierdzi, że ludzie ci zostali zamordowani dwa lata temu, może nieco wcześniej, a może nieco później. Niemcy też poddawali badaniom zwłoki zabitych Polaków, ale bynajmniej nie dla ekspertyzy medycznej. Wszystkie szynele mają kieszenie rozprute. wszystkie dokumenty ostały usunięte. Pozostawiono jedynie te papiery, które miały na sobie daty najpóźniej z roku l940. Ale proceder ten nie został wykonany dokładnie do końca. Niektóre papiery mają na sobie datę 1941 roku…”

I nie podając nazwiska kobiety – świadka Werth dodawał, że w „tajemniczej willi pod lasem katyńskim mieszkało 30 niemieckich morderców”, którzy „najpierw wychodzili do lasu w ślad za wjeżdżającymi tam samochodami, potem zawsze rozlegały się odgłosy strzałów rewolwerowych, po takiej strzelaninie żołnierze i oficerowie wracali bardzo podnieceni , rozmawiali głośno i brali gorącą kąpiel…”

————

Na podstawie broszury „Prawda o Katyniu”, Wyd. Moskwa 1944.

Przeczytaj:

Bratko Józef, Dlaczego zginąłeś, prokuratorze, Kraków 1997.
Mackiewicz Józef, Katyń. Zbrodnia bez sądu i kary, Warszawa 1997.
Madajczyk Czesław, Dramat katyński, Warszawa 1989.
Montfort Henri, Masakra w Katyniu, Warszawa 1999.
Lebiediewa Natalia, KATYŃ, Zbrodnia przeciwko ludzkości, Warszawa 1998.
Trznadel Jacek, Powrót rozstrzelanej armii, Warszawa 1994.

„I jeszcze ta wizyta Bohlena, o której ambasador Ciechanowski wspominał mi w przeddzień, tajemniczo dodając, ze „ktoś” chce ze mną porozmawiać – wspomina profesor Karski w Waszyngtonie w listopadzie 1986 roku.* – Okazuje się jednak, że w kwietniu 1945 przedstawiciel Departamentu Stanu nie przyszedł do polskiej ambasady, żeby o zbrodni katyńskiej „tylko” porozmawiać ze mną, emisariuszem polskiego rządu.

– Rząd polski – poucza mnie Bohlen, jakbym ja o tym nie wiedział – wycofał skargę z Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Cała sprawa nie jest wyjaśniona. Z tego, co wiemy oficjalnie, w Katyniu zbrodnię popełnili Niemcy, a nie Rosjanie. Przecież – dodaje – pan nie ma dowodów, że to zrobili Rosjanie. Jest wojna, panie Karski i nie można tak obciążać jednego z aliantów. Czy pan może się powstrzymać i podczas swoich odczytów nie mówić o Katyniu ?

Odpowiadam, ze nie będę wspominał o Katyniu, gdyż jako żołnierz aliancki byłem zawsze wierny zasadniczej strategii.

– To doskonale – cieszy się Bohlen.

– Ja się podporządkuję – powtarzam – ale ja mam w kontrakt z agentem, organizującym moje odczyty. I w tym kontrakcie z Clarkiem Goetzem jest punkt nakazujący mi odpowiadać na pytania. Co zrobić, jeśli ktoś zapyta o Katyń ?

Po chwili zastanowienia Bohlen tłumaczy, żebym starał się z podobnych pytań jakoś wybrnąć, natomiast z własnej inicjatywy nie powinienem sprawy Katynia w ogóle poruszać.

Po jego wyjściu ambasador Ciechanowski powiada, jak on widziałby rozwiązanie sprawy, bez konfliktu z Departamentem Stanu i bez narażania się Goetzowi.

– W większości tych ośrodków, w których masz odczyty – przypomina mi ambasador – mieszkają Polacy. Będą się do ciebie zgłaszali przed odczytami. Cóż za trudność powiedzieć któremuś z nich, żeby zapytał o Katyń. I zasugerować, żeby żądał odpowiedzi zdecydowanej : Niemcy czy Rosjanie ? Ty, Jasiu po takim pytaniu odpowiesz, co myślisz. Nikt do ciebie nie będzie miał pretensji…

– I tak jest podczas niemal każdego odczytu. Pada z sali pytanie, ja odpowiadam…

Radość duża, bo udało nam się wykpić Departament Stanu, a nie mogą mieć do mnie pretensji o wykonanie obowiązku prelegenta. Zaproszenie do Goetza psuje dobry humor. Szef agencji odczytowej ma dla mnie – jak nigdy – bardzo mało czasu.

– Nie ma już zainteresowania twoimi odczytami – oznajmia – a poza tym moja agencja nie chce mieć kłopotów z cudzoziemcami, którzy gadają za dużo..”

Jan Karski

—–

* Fragment relacji z ksiązki Stanisława M. Jankowskiego i Edwarda Miszczaka „Powrót do Katania”, Rzeszów 1990.

Znaleziono go 30 marca 1946 roku z głową zmasakrowaną uderzeniami, jakiego ciężkiego przedmiotu, z ranami kłutymi szyi i klatki piersiowej w mieszkaniu, które wynajmował w budynku przy ulicy Krupniczej 10 w Krakowie. Śledztwo ujawniło, że ciężkim przedmiotem był klucz monterski, a rany kłute powstały po pchnięciach sztyletem. Z tymi narzędziami zbrodni przyszli wieczorem do prokuratora romansująca z nim od kilku tygodni 16 letnia Jolanta Słapianka i jej narzeczony Stanisław Lubicz Wróblewski.

Wychodząc po dokonaniu zbrodni zabrali ze sobą – a później sprzedali- parę butów, bransoletkę i zegarek. Wynieśli też dwa ubrania ofiary, które w pierwszych dniach śledztwa funkcjonariusze milicji znajdą w mieszkaniu Stanisława Wróblewskiego.

 

– Zasadniczym motywem tego czynu był moja miłość do Jolanty Słapianki oraz zemsta za uwiedzenie jej – powie oskarżony Wróblewski podczas procesu w czerwcu 1947 roku. Zostanie stracony 31 lipca 1947 roku.

– To ja narozrabiałam – oświadczy Jolanta Słapianka 29 marca 2004 roku w czasie rozmowy z Józefem Bratko – autorem przygotowywanej do druku książki* o tragedii prokuratora Martiniego. Bratko przypomni, że kobietę ze względu na młody wiek skazano na 15 lat pozbawienia wolności, ale z więzienia wyszła wcześniej, po nawiązaniu tam kontaktu (podjęciu współpracy?) z Urzędem Bezpieczeństwa.

– Do dzisiaj wiele osób twierdzi, że Roman zginął, bo podczas wyjazdu do Mińska czy Smoleńska odnalazł dokumenty oskarżające Rosjan. Nie słyszałam nigdy o podróży męża do Związku Radzieckiego. Nie wyjeżdżał po ślubie, a wcześniej znaliśmy się jakiś czas i nigdy nie było mowy o jego zagranicznych podróżach. Wspomniałby o tym bodaj słowem, wygadał się przy jakiejś okazji do mnie czy do kolegów – w październiku l989 roku będzie wspominała Stanisława Martini, odnaleziona w Jarosławiu przez autorów książki „Powrót do Katynia” *

Przez prawie pół wieku, nie tylko w Polsce, ale również w innych krajach, nawet na drugiej półkuli, na łamy prasy do audycji radiowych i książek wracało – a zdarza się i dzisiaj- nazwisko prokuratora Romana Martiniego. Najczęściej w kontekście śmierci z rąk agentów NKWD, którzy „przy okazji”

zabrali z jego mieszkania dokumenty, znalezione wcześniej przez ofiarę w piwnicach w Smoleńsku. Zainteresowani taką wersją zbrodni na Krupniczej 10 nie przyjmowali argumentu, że kontrolujące każdy krok polskich prokuratorów władze sowieckie nie zgodziłyby się w l945 czy l946 roku na wyjazd Martiniego do Smoleńska i tam przeszukiwanie przez niego piwnic w budynku miejscowego NKWD. Plotka łączyła parę zabójców z towarzyszącymi im dwoma tajemniczymi mężczyznami, prawdziwymi autorami zbrodni. W innej wersji Jolantę i jej narzeczonego określano jako „parę młodocianych PPR-owców”, na zlecenie Moskwy zdecydowanych zgładzić prokuratora, który „za dużo się dowiedział„ w czasie śledztwa i mógłby ujawnić prawdę o sowieckiej odpowiedzialności za zbrodnie katyńską…

W kilku krajach np. w Szwecji, a następnie w Stanach Zjednoczonych i Argentynie osobę prokuratora – ofiary swojej wiedzy „reklamował” zbiegły z PRL jego znajomy Mieczysław Gorączko. Przedstawiał on siebie jako człowieka, który wie, gdzie pod Krakowem ukryto dokumenty dotyczące zbrodni katyńskiej. Chcąc uwiarygodnić swoje informacje Gorączko

zdecydował się ujawnić uzyskane – jak twierdził od Martiniego – nazwiska funkcjonariuszy NKWD, odpowiedzialnych za masakrę katyńską. Posiadający o zbrodni ogromną wiedzę pisarz Józef Mackiewicz łatwo ustali, że są to nazwiska nie wiadomo prze kogo wymyślone dla celów antybolszewickiej propagandy i przez Niemców wymienione w broszurce, wydanej w Warszawie w l943 roku…

Idąc śladem Mieczysława Gorączki vel mecenasa Koraba, podającego się za generała AK, rozdającego odznaczenia lub awansującego naiwnych, udaje się ustalić, że w czasie okupacji trafił w Krakowie na przygotowaną przez Armię Krajową listę gestapowskich agentów. I wiedząc o tym – z obawy przed kompromitacją – ze złożonej przez M. Gorączkę propozycji współpracy w latach sześćdziesiątych nie skorzystał Departament I (wywiadu ) Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. PRL.

Odnalezienie akt śledztwa, prowadzonego w Krakowie po śmierci Romana Martiniego pozwoliło wyjaśnić tragedię człowieka, którego nazwisko bez żadnych podstaw trafiło do historii wydarzeń, określanych pojęciem „kłamstwo katyńskie”. Ujawniając, że jako prokurator Prokuratury Sądu Specjalnego Karnego gorliwie realizował zadania, wyznaczane mu przez przełożonych z Warszawy nie można jednak nie wspomnieć, że w 1939 roku za udział w walkach o Modlin odznaczono go Krzyżem Orderu Virtuti Militari.

Nie ma – jak dotąd – pełnej informacji o wszystkich procesach, podczas których w Polsce Ludowej sądzono osoby, oskarżone o ujawnianie prawdy o zbrodni katyńskiej. Jeden z takich aktów oskarżenia powstał w Rzeszowie w listopadzie 1950 roku, gdy Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego kierował do miejscowego sądu sprawę Mikołaja Marczyka ze Stalowej Woli. Marczyk, po powrocie ze zorganizowanego przez władze niemieckie wyjazdu do Katynia, nie ukrywał przed kolegami tego, co zobaczył. I nie miał wątpliwości, kiedy zbrodni dokonano oraz kim są jej sprawcy…

„Z chwilą, gdy hordy hitlerowskie zajęły niemal całą Europę – napisał w uzasadnieniu aktu oskarżenia por. Ludwik Woźnica z rzeszowskiego WUBP- gdy dymiły piece krematoryjne, w których ginęli najlepsi synowie, oddani sprawie ludu, wówczas to armia hitlerowska napadła na Związek Radziecki, jako jedyny kraj socjalizmu. Który usiłowali zamienić w cmentarzysko i poczęli budować tam obozy śmierci, podobnie jak w innych krajach okupowanych przez imperializm niemiecki. Między innymi utworzyli w Katyniu koło Smoleńska obóz żołnierzy i oficerów Wojska Polskiego, gdzie wymordowali w barbarzyński sposób ponad 12000 (tys.) patriotów polskich. w tym to czasie postępowa część społeczeństwa całego świata dążyła do obalenia rozwścieczonego imperializmu hitlerowskiego, który dążył do zapanowania nad światem.

Natomiast pozostała część tzw. sługusów reżimu hitlerowskiego idąc na rękę tymże zbrodniarzom upozorowała sobie, aby oszczerstwo za popełnione zbrodnie przez hitlerowców na żołnierzach i oficerach Wojska Polskiego w Katyniu zrzucić na Związek Radziecki.[…] *

Mikołaj Marczyk – przypomina oskarżający robotnika funkcjonariusz UBP – w myśl wytycznych mocodawców – hitlerowców opracował referat i organizował zebrania, usiłował powstrzymać i zahamować zapał członków Polskiego Ruchu Oporu do zbrojnego działania i wyzwolenia się spod jarzma okupacji imperializmu niemieckiego oraz wzbudzić nienawiść do Związku Radzieckiego, ostoi pokoju światowego, niosącego wyzwolenie uciskanym narodom i wołającym pomsty tysiącom niewinnych ofiar reżimu hitlerowskiego, ginących w obozach śmierci…”

Z uzasadnienia wyroku Mikołaj Marczyk dowiaduje się, że „ obciążając zbrodnią katyńską ZSRR szedł na rękę władzy państwa niemieckiego, gdyż budził u słuchaczy nienawiść i odrazę do ZSRR, a z drugiej stron sympatię do okupanta niemieckiego, podrywał wiarę Narodu Polskiego w słuszność walki z okupantem i w szczerość sojuszu i przyjaźni z narodem ZSRR, czyniąc to miał świadomość przestępczości swego działania…” *

Omawiając pełne nonsensów oraz przekłamań dokumenty ze śledztwa i procesu Mikołaja Marczyka warto też dodać, że jako „ niemieckiego sojusznika” i „wroga ZSRR” sądzono, a następnie na dwa lata wiezienia skazano robotnika, który przed wojną był aktywny w warszawskim ruchu komunistycznym. W czasie okupacji pomagał zbiegłym z niewoli sowieckim jeńcom, natomiast po 1945 roku należał do PPR i PZPR…

—–

* Fragmenty dokumentów cyt. na podstawie akt „ Sprawy karnej Mikołaja Marczyka”, sygn. SWR -4 (w) Archiwum IPN w Warszawie.

 

Za „Wrażenia krakowskiego robotnika w lesie pod Katyniem” Franciszka Urbana Prochownika

po wojnie aresztowano i oskarżono o kolaboracjęz Niemcami.

31 stycznia 1951 przed sądem w Łodzi stanęła studentka Zofia Dwornik, której – jak czytamy w uzasadnieniu wyroku – zarzucano, że „niejednokrotnie w dyskusji wypowiadała się krytycznie na temat Związku Radzieckiego i do obecnej rzeczywistości ustosunkowana była raczej negatywnie […] W rozmowie ze świadkiem Berestowskim Wadimem twierdziła, że wymordowanie polskich oficerów w Katyniu było dziełem Związku Radzieckiego, że w l939 roku Związek Radziecki napadł na Polskę i w ten sposób przyczynił się do klęski wrześniowej[…]

Oskarżonej chodziło o przedstawienie Związku Radzieckiego w złym świetle, o przekonanie swoich kolegów, że Związek Radziecki jest wrogo ustosunkowany do Polaków, chociaż nie obce jej były ( jako osobie politycznie uświadomionej) fakty odzyskania niepodległości przez Polskę dzięki Związkowi Radzieckiemu, fakty nieustannej pomocy Związku Radzieckiego w realizacji naszych planów gospodarczych. Oskarżona nie wątpiła i w to, że Katyń był dziełem Niemców.

Oskarżona należy do ludzi, którym nie podoba się pokojowe i przyjacielskie współżycie Polski i Związku Radzieckiego, których chodzi o zakłócenie tej przyjaźni. Nie ulega żadnej wątpliwości, że głoszenie wiadomości o negatywnym stosunku naszego Rządu do klasy robotniczej podrywa autorytet naszego Rządu, zmierza do poderwania zaufania szerokich mas do Rządu Polski Ludowej. Nie ulega również żadnej wątpliwości, że kalumnie rzucane pod adresem Związku Radzieckiego są jedną z form jadowitej propagandy, zmierzającej do wrogiego nastawienia Polaków do ZSRR[…]

Przy wymiarze kary Sąd wziął pod uwagę: nie przyznanie się oskarżonej do winy, jej dotychczasowe nienaganne życie, duże napięcie złej woli, szkodliwość tego rodzaju przestępstwa, jakiego dopuściła się oskarżona i wymierzył jej karę jednego roku więzienia.

W uzasadnieniu wyroku, wydanego przez łódzki Sąd Apelacyjny, brakuje natomiast informacji, że ojciec Zofii Dwornik był jeńcem Starobielska, skąd na śmierć zawieziono go do Charkowa. A w tym samym czasie, w kwietniu 1940 roku, stryja oskarżonej studentki zgładzono w Katyniu…

—–

Fragmenty cyt. za artykułem Jacka Trznadla „Orwelowskie MINISTERSTWO PRAWDY” (w) „Biuletyn Katyński” Nr 39, Wyd. Instytut Katyński w Polsce, Kraków 1994.

[…] Naród polski – przeczytać można było w „Oświadczeniu Rządu RP” – który na własnym doświadczeniu poznał hitlerowskie metody mordowania, stosowane w Oświęcimiu, Majdanku i wielu innych obozach śmierci, znajdujących się na polskiej ziemi, od początku nie miał żadnych wątpliwości, że potworna zbrodnia katyńska jest dziełem zbirów hitlerowskich. Kłamstwa propagandy hitlerowskiej zostały ostatecznie przygwożdżone przez dowody nagromadzone i niezbicie ustalone w obecności przedstawicieli polskich przez radziecką „Komisję specjalną dla ustalenia i zbadania okoliczności rozstrzelania jeńców wojennych, oficerów polskich przez niemieckich najeźdźców faszystowskich.”

Cały świat wydał wyrok na hitlerowskich morderców z Katynia, podobnie jak wydał wyrok na wszystkie potworne ich zbrodnie w obozach koncentracyjnych, w tysiącach miast i wsi okupowanej Europy[…]

Każdy Polak odnosi się z oburzeniem i wstrętem do tych oszczerstw i prowokacji, do cynicznych prób żerowania na tragicznej śmierci obywateli polskich, poniesionej z ręki hitlerowskich morderców. Rząd i naród polski jak najostrzej potępiają prowokacyjną akcję Stanów Zjednoczonych przeciwko krajom miłującym pokój, przeciwko tym narodom, które najwięcej ucierpiały od najazdu i zbrodni hitlerowskich.

 

Oświadczenie Rządu PRL
( fragment )

Oświadczenie Rządu RP w „Trybunie Ludu”, 1 marzec 1952 roku.

„[…] Na miejsce zbrodni katyńskiej przybyli również dziennikarze amerykańscy. Wraz z nimi przybyła tam także Miss Harriman, córka ówczesnego ambasadora amerykańskiego w Związku radzieckim. Potwierdzili oni całkowicie wyniki dochodzeń prasy radzieckiej[…] Takie było stanowisko prasy amerykańskiej przed dziewięciu laty i takie było stanowisko władz amerykańskich. Nikt w Ameryce, z wyjątkiem sympatyków hitleryzmu, nie żywił najmniejszych wątpliwości, że masakra katyńska była dziełem hitlerowców, że była ogniwem w potwornym łańcuchu zbrodni, którym na imię Majdanek, Oświęcim, Dachau, Mauthausen, gaz i krematoria.

W ciągu dziewięciu bez mała lat, które upłynęły od owego czasu, nie padło ze strony amerykańskiej ani jedno zastrzeżenie przeciwko wynikom dochodzeń radzieckiej komisji specjalnej. I oto nagle po upływie prawie dziewięciu lat, Kongres Stanów Zjednoczonych powołał specjalna komisję „do zbadania sprawy katyńskiej”.

Działalność tej komisji od początku nosiła znamiona ordynarnej prowokacji. Równie ordynarnej jak pierwotna prowokacja Goebbelsa. Ale amerykańscy reżyserowie tej prowokacji postanowili zaćmić Goebbelsa. Z właściwym sobie zamiłowaniem do efektów o posmaku sensacyjnej szmiry filmowej wprowadzili na scenę postać tajemniczego świadka w białym kapturze. ”Głos Ameryki” nazwał go koronnym świadkiem oskarżenia. Przewodniczący komisji sprezentował tego tajemniczego osobnika jako „naocznego świadka wydarzeń katyńskich” Tymczasem komiczna postać w białej powłoczce na głowie zaplątała się we własnych łgarstwach do tego stopnia, że pomieszała wszystkie daty i wprawiła organizatorów tej farsy w niesłychane zakłopotanie. Kompromitacja była tak dotkliwa, że obrady komisji zawieszono „aż do odwołania”[…]

Stefan Arski

————–

Stefan Arski Propaganda ludobójców, „Trybuna Ludu”, 1952, nr 61.

Najprawdopodobniej nie poznalibyśmy tak łatwo zaleceń władz PRL, dotyczących interpretacji zbrodni katyńskiej, gdyby w marcu l977 roku nie uciekł z kraju Tomasz Strzyżewski, zatrudniony wcześniej przez dwa lata w krakowskiej Delegaturze Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. I gdyby „pan Tomek” – jak powszechnie nazywano go w Pałacu Prasy przy ul. Wielopole 1 w Krakowie – oprócz służbowego kreślenia w artykułach dziennikarzy krakowskiej prasy codziennej i tygodniowej nie przygotowywał sobie przez dłuższy czas do wywiezienia z PRL najciekawszych spośród niedostępnych dla innych dokumentów, z jakich korzystał podczas każdego dyżuru na swoim stanowisku pracy cenzora.

„Uświadomiwszy sobie ogrom niszczycielskich możliwości i zasięg destrukcyjnego wpływu cenzury na kulturę narodową oraz świadomość społeczną Polaków – napisze pewnego dnia przebywając już w szwedzkim Lund – zdecydowałem się wydostać i ujawnić opinii światowej możliwie najobszerniejszą i dobraną w najbardziej reprezentatywny sposób część dokumentacji tajnej GUKPPiW.”

Z kilku tysięcy „zapisów” – bo tak w peerelowskim żargonie nazywane były decyzje o ingerencjach w artykuły, książki i ..klepsydry – warto przypomnieć, jak w l975 roku wyobrażano sobie kryteria „ przy ocenie materiałów na temat śmierci polskich oficerów w Katyniu…”

1) Nie wolno dopuszczać jakichkolwiek prób obarczania Związku Radzieckiego odpowiedzialnością za śmierć polskich oficerów w lasach katyńskich.

2) W opracowaniach naukowych, pamiętnikarskich, biograficznych można zwalniać sformułowania w rodzaju „rozstrzelany przez hitlerowców w Katyniu”, „ zmarł w Katyniu”, „zginął w Katyniu”. Gdy w przypadku użycia sformułowania w rodzaju „zginął w Katyniu” podawana jest data śmierci, dopuszczalne jest jej określenie wyłącznie po lipcu l941 roku.

3) Należy eliminować określenie „ jeńcy wojenni” w odniesieniu do żołnierzy i oficerów polskich internowanych przez Armię Czerwoną we wrześniu l939 r. Właściwym określeniem jest termin „internowani”. Mogą być zwalniane nazwy obozów: Kozielsk, Starobielsk, Ostaszków, w których byli internowani polscy oficerowie, rozstrzelani później przez hitlerowców w lasach katyńskich.

4) Nekrologi, klepsydry, ogłoszenia o nabożeństwach , zgłoszonych w intencji ofiar Katynia oraz informacje o innych formach zgłoszenia ich pamięci mogą być zwalniane wyłącznie za zgodą kierownictwa GUKPPiW.

Sprawy wątpliwe, bądź nieujęte w niniejszym zapisie należy konsultować z kierownictwem GUKPPiW.

Niniejszy zapis przeznaczony jest wyłącznie do wiadomości cenzorów. Przy ewentualnych wykroczeniach nie wolno się na niego powoływać, ani ujawniać jego istnienia.*

——

* „Czarna księga cenzury PRL”, fragmenty ujawnione w broszurze pod tym tytułem, udostępnionej czytelnikom w tzw. drugim obiegu przez Niezależną Oficynę Wydawniczą „Nowa” , Warszawa 1977.

Pomnik katyński w Sztokholmie ze śladami spalenia kwasem azotowym płyty z datą zbrodni;

nigdy nie ustalono sprawców zniszczenia, dokonanego w marcu 1977 roku.

Ten pomnik miał stanąć na warszawskim cmentarzu na Powązkach, w miejscu nazywanym od lat „Dolinką katyńską”, w pobliżu kwater zgrupowania „Chrobry II „ oraz akowskich batalionów „Parasol” i „Pięść”. Wielokrotnie pomiędzy drzewami warszawiacy zapalali tutaj znicze i kładli kwiaty, a esbecy znicze zabierali, kwiaty wrzucali do koszy na śmieci.

„ Decyzja o budowie pomnika zapadła w 1979 roku – wspomina Stefan Melak. – Znany warszawski artysta rzeźbiarz za darmo wykonał projekt 4, 5 metrowego krzyża z datą „ 1940” na ramieniu, oraz trzech tablic z nazwami „Kozielsk”, „Ostaszków” i „Starobielsk”. Kamieniarze przygotowali elementy pomnika z granitu, nawet nie wiedząc, o co chodzi, a mój brat Arkadiusz przewiózł wszystko do swego garażu i tam zaczął montować. Najwięcej czasu zajęło Jarkowi połączenie metalowych trzpieni oraz zespawania liter i cyfr z brązu.

– Jestem gotowy – oznajmia z dumą pod koniec lipca l981 roku. Możemy jechać na Powązki…

Ustalamy, jakie samochody są potrzebne, skąd i kto ma ruszać do garażu po przygotowane przez Jarka elementy. Musimy zachowywać się jak konspiratorzy, przygotowujący akcje bojową, a przecież chcemy „tylko” postawić pomnik, poświęcony naszym zamordowanym ojcom i braciom. Nie zamierzamy wzywać do nienawiści i odwetu – ale musimy przypomnieć o szacunku dla naszej polskiej historii…

31 lipca rano samochody jadą do Arkadiusza, a równocześnie schodzi się tam z różnych stron Warszawy kilkanaście osób. Na nosze kładziemy elementy pomnika i ładujemy je na samochód. Ponieważ inny samochód na cmentarz nie ma szans wjechać – zamówiliśmy śmieciarkę z Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania i tylko w ten sposób wjechać musi na cmentarz pomnik katyński…

Dwie „avie” będą służyły jako samochody wspierające. Ładujemy na nie już rozrobiony piasek z cementem – i każdy samochód jedzie na cmentarz inną drogą.

– Jesteśmy z MPO – oznajmiam strażnikowi przy bramie. W okolicy „dolinki” dołącza kilkunastu kolegów, wcześniej czekających w różnych częściach cmentarza.

Mija druga godzina roboty i wtedy pojawiają się pracownicy wiadomego resortu. Patrzą przerażeni, ale nie przeszkadzają. Czy dlatego, że jest nas zbyt wielu, a ich tylko kilku ? A może – myślę – nie mają rozkazu, jak się zachować, bo co innego rozgnieść butem znicze, a jak rozwalić pomnik na oczach kilkudziesięciu osób.

Usuwamy wspierające pomnik deski, śpiewamy „Boże, coś Polskę” i trzeba iść do domu, aby przygotować się do wieczornego spotkania przed Grobem Nieznanego Żołnierza, w przeddzień rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego.

Wieczorem, przed Grobem Nieznanego Żołnierza, mówię o postawieniu Pomnika Katyńskiego i zapraszam wszystkich na Powązki. Jestem przekonany, że pomnik zdobędzie prawo obywatelstwa i utrwali się – zgodnie z naszym planem – w pamięci tysięcy ludzi.

Jakże się myliłem, jakże ICH nie doceniałem.

1 sierpnia przychodzę na cmentarz i już z odległości kilkudziesięciu metrów od „dolinki katyńskiej” widzę zbiegowisko. Ludzie gestykulują podnieceni.

– Przewrócili pomnik – myślę – bo przecież wystawałby nad głowy ludzi.

Okazuje się, że nie ma pomnika i nie można dopatrzyć się nawet śladu naszej pracy. Niektórzy ludzie nie wierzą, że jeszcze wczoraj ważący ponad 10 ton pomnik stał w „dolince katyńskiej”, w której jest teraz tylko trawa i kilka zapalonych świec.

Okazuje się, że „ nieznani sprawcy” przyjechali w nocy ciężarowym samochodem, a były też wozy cywilne. Strażnicy musieli bramę otworzyć, bo po zobaczeniu legitymacji nie mieli odwagi protestować. Polecono im siedzieć cicho, o „wizycie” nigdy i nikomu nie wspominać […].

Stefan Melak